Kamil Czubala- debiutant, marzyciel…

Każdy z nas potrzebuje marzeń, bo bez nich życie jest zbyt monotonne i puste. Nie każdy jednak je spełnia, czasem brakuje nam możliwości, ale jeszcze częściej odwagi. Trzeba jednak wierzyć, że każdy sen może stać się prawdą i być początkiem nowej, wspaniałej przygody, a niektóre z nich stają się całym życiem.

Dzisiaj odkryłam nową inspirację i chciałabym powiedzieć wszystkim marzycielom, że po korytarzach naszej szkoły chodzi ktoś, czyje marzenie się spełniło. Przeprowadziłam wywiad z niezwykłym entuzjastą teatru, a zarazem przewodniczącym naszej szkoły, Kamilem Czubalą, który 18 kwietnia 2015 roku zadebiutował na deskach teatru, wcielając się w jedną z głównych ról w spektaklu „Bohater roku” w reżyserii Michała Machowskiego.

 

Teatr stał się Twoją pasją całkiem niedawno. Skąd takie zainteresowanie z Twojej strony?

Tak, moja przygoda z teatrem rozpoczęła się dopiero w liceum. Wcześniej, w szkole podstawowej czy gimnazjum, nigdy nie byłem na takich spektaklach i nie zostałem przygotowany do odbioru sztuki. Było to poniekąd przymusowe uczestnictwo, ale zupełnie inaczej wygląda to teraz. Kiedy pani Profesor Ewa Grochowska pokazała mi „Teatr Dramatyczny” w Wałbrzychu, wywarło to na mnie ogromne wrażenie. Pani Profesor po prostu zaraziła mnie tą pasją.

Bycie pośród widowni to jednak nie to samo, co gra na scenie. Znalezienie się po drugiej stronie było dość nieoczekiwane. Jak wyglądało Twoje wejście do tego świata?

Około 1,5 miesiąca przed premierą dostałem telefon od reżysera- Michała Machowskiego z pytaniem, czy chciałbym zagrać w „Bohaterze roku” w Świdnicy. Owszem, nie spodziewałem się i na początku był to dla mnie szok. Pomyślałem „WOW, zagram w spektaklu!”. Bardzo mnie to cieszyło i było to dla mnie wielkie wyróżnienie, ale z drugiej strony nie wiedziałem tak naprawdę, w co się pakuję, a okazało się to ciężką pracą.

Jak wyglądało Twoje pierwsze spotkanie z ludźmi, z którymi miałeś pracować przez najbliższe 6 tygodni? Miałeś jakieś obawy?

Kiedy przyszedłem na pierwszą próbę, stało przede mną dziesięciu ludzi, których nie znałem. Było to dość stresujące, ale już w pierwszym dniu zawiązałem przyjazne relacje ze wszystkimi. Reżyser Michał Machowski to miły i otwarty człowiek, jest bardzo mądry i współpraca z nim, jak i całą grupą, była świetna. Ze wszystkimi miałem bardzo dobre relacje, chociaż nie zabrakło sporów i nieporozumień, a konstruktywna krytyka działa jedynie motywująco. Była to mimo wszystko najlepsza grupa, z jaką miałem przyjemność pracować i z naszej wspólnej pracy wyniosłem wiele cennych doświadczeń. Obawiałem się występu przed publicznością, ale wiedziałem, że w razie pomyłki ktoś mnie wesprze.

Jak wyglądały pierwsze udzielane Ci lekcje?

Pierwsza próba była bardziej zabawą, był to czas rozmów w przyjaznym towarzystwie. Później dostałem scenariusz i przestraszyłem się ilością tekstu, który musiałem opanować. Wtedy też ustaliliśmy zakres swoich zadań, a także uczyłem się, jak poruszać się na scenie, mówić i śpiewać. Te wskazówki dodały mi pewności siebie.

Kim był bohater, w którego miałeś się wcielić?

Miałem zostać Odyńcem, członkiem rady programowej, który bardzo pragnął zaszkodzić Danielakowi. Był w połowie jego przyjacielem, w połowie wrogiem. Miałem również pomysł na program o chorych z zespołem Downa, który jednak nie przeszedł. Jest to postać bardzo dynamiczna, pojawiająca się niemal w każdej scenie: w palarni, na bankiecie. Jest również obecna na castingu na Bohatera roku. Uosabiając się z nim, staję się człowiekiem o wielu twarzach. I dobrze się czuję w tej roli, Odyniec jest trochę do mnie podobny, z pewnością tak samo energiczny.

Jakie były Twoje pierwsze sukcesy?

Najbardziej ucieszyło mnie, gdy jedna z aktorek mnie pochwaliła i gdy reżyser przyznał, że szybko robię postępy. Fakt, że inni dostrzegli, że podołałem zadaniu i docenili, jest bardzo motywujący.

Nie zawsze jednak odnosi się same sukcesy, co z porażkami i stresem, który im towarzyszył?

Nie odniosłem znaczących porażek, a drobne potknięcia motywowały mnie do dalszej pracy, poprawy, doskonalenia. Nie zawsze jednak radziłem sobie ze stresem. Obawiałem się, że stanę przed widownią i mówiąc humorystyczną kwestię nie wzbudzę w niej nawet uśmiechu i wyjdę na szaleńca. Im mniej dni do premiery, tym oczywiście stres narastał, ale bardzo wierzyliśmy w siebie, wierzyliśmy, że się uda.

Scenariusz był bardzo długi i wymagał wiele pracy. Jak wyglądały wasze próby?

Faktycznie do dobrego przygotowania się potrzebny jest czas. Im bliżej premiery, tym spotykaliśmy się częściej, nawet codziennie. Przeciętnie próba trwała wówczas około 4 godzin, a najdłuższa aż 10 godzin. Spotykaliśmy się też w czasie wolnym, np. w kawiarni i przy kawie w luźnej rozmowie omawialiśmy scenariusz, wady i zalety, postępy w pracy.

Możliwość zagrania w prawdziwym spektaklu, z osobami doświadczonymi i dla pełnej ludzi widowni to coś niezwykłego. Czy przed premierą miałeś świadomość, że jesteś częścią czegoś tak niesamowitego?

Przed samą premierą mieliśmy spory rozgłos; zapowiedzi lokalne, jak również na skalę Polski. Informacje na temat naszej pracy pojawiły się w programie „Świat się kręci” TVP1, na stronie onet.pl, a także telewizja TTV wyemitowała relację z naszych prób. Ta sytuacja mobilizowała i uświadomiła mi, że jest to coś ważnego. Nasza praca nad „Bohaterem roku” jest poważna i daje nam prestiż. Druga najmłodsza osoba w grupie miała już za sobą kilkanaście spektakli, a ja dopiero debiutowałem.

A jak wyglądały ostatnie dni, a później ostatnie godziny przed premierą?

Na kilka dni przed tym wielkim dniem wstawałem rano, około godziny 6. Nie mogłem spać, więc pierwszą rzeczą, którą brałem w rękę po przebudzenia był scenariusz. Stawałem przed lustrem i mówiłem swoje kwestie, śpiewałem… W dniu premiery obudziłem wszystkich domowników o godzinie 5 i rozpocząłem przygotowania, chociaż próbę miałem dopiero o godzinie 11.

Nadszedł w końcu tak długo przez Ciebie wyczekiwany- czas próby generalnej i samego występu. Jak wyglądało to z Twojego punktu widzenia?

Podczas próby generalnej mieliśmy świadomość, że jest naprawdę dobrze, ale wydawało nam się, że coś trzeba jeszcze poprawić. Później już przygotowywaliśmy się do wejścia na scenę. Bardzo miłe ze strony reżysera było to, że mimo tylu spraw, które miał wtedy na głowie, znajdował czas, żeby zapytać, jak się czujemy i czy czegoś nie potrzebujemy. Sami wzajemnie się motywowaliśmy. Olga Łabędź mówiła ze mną kwestie, słuchałem ostatnich prób śpiewanych partii tekstu Kuby Błaszczyka. Przedstawienie było bardzo humorystyczne, więc w tej chwili nie było już takiego stresu, że źle zostaniemy przyjęci. Zawsze mogliśmy improwizować. Mieliśmy również nadzieję, że ludzie wyjdą rozbawieni i nie będą żałować.

Jak zapamiętałeś swój występ?

Swoją rolę rozpocząłem wśród widzów, trzymałem już rekwizyt i oglądałem spektakl. Ważna była dla mnie scena przygotowania do programu, nie miałem wówczas długiej kwestii, jednak wyzwaniem było przebiegnięcie niemal całego teatru, by znaleźć się w odpowiednim miejscu i mieć czas na przygotowanie się do kolejnej sceny.

Miałeś wiele obaw odnośnie tej chwili, jak wobec tego przyjęła Was widownia?

Był moment, kiedy publiczność wydawała się lekko zmieszana, gdy ze sceny padła komenda: „klaskać!”. Jednak my z każdą sceną byliśmy pewniejsi siebie, ponieważ słyszeliśmy, że ludzie dobrze się bawią. Zdziwiło nas też, że widzowie tak chętnie włączali się do spektaklu i zadawali wiele pytań. Zdarzały się też oklaski w trakcie występu, co było bardzo budujące. Panowała wspaniała atmosfera, widzowie i aktorzy stawali się chwilami jednością, jakbyśmy razem pracowali nad tą sztuką. Później już odgrywałem swoją rolę niemal automatycznie, to była zabawa na scenie. Kilka razy improwizowałem i myślę, że nadało to jeszcze więcej naturalności i barwności mojej postaci.

Co czuliście po spektaklu?

Pod koniec wszyscy trzymaliśmy się za ręce, ukłoniliśmy się dwukrotnie, weszliśmy jeszcze raz na scenę i później po raz trzeci. Dostaliśmy od publiczności owacje na stojąco i aż poczułem dreszcze. To jednak działo się naprawdę! Wcześniej jeszcze to do mnie nie docierało, ale kiedy podczas podziękowania usłyszałem swoje nazwisko, czułem się doceniony, jak nigdy. Wszyscy byliśmy bardzo wzruszeni, mieliśmy łzy w oczach, ściskaliśmy się i cieszyliśmy się z sukcesu. Była też ze mną moja rodzina, najbliżsi przyjaciele, moja polonistka z gimnazjum i pani prof. Ewa Grochowska, co bardzo mi pomogło. Idąc do foyer, słyszałem wiele pozytywnych opinii. Dla mnie- debiutanta każde podziękowanie było czymś wspaniałym. Ktoś powiedział mi, że poszedłem w ślady Mateusza Rusina. Wcześniej byłem na spotkaniu z nim, a ktoś z jego bliskich powiedział mi coś tak miłego. Sukces oczywiście uczciliśmy bankietem.

Premiera okazała się sukcesem, więc gdzie będzie można obejrzeć Was po raz kolejny?

Bardzo szybko po występie przyszły prośby o zagranie w innych miejscach. Planujemy wystawić „Bohatera roku” także w Dzierżoniowie, gdzie odbył się casting. Chcielibyśmy również zagrać w większych miejscowościach, jak Wrocław.

Jak byś podsumował te 6 tygodni pracy nad „Bohaterem roku”?

Nowi ludzie, których poznałem, okazali się wspaniali, a praca z nimi była ogromną przyjemnością. Chciałbym podziękować całej ekipie, z którą miałem możliwość pracować. Premiera dobiegła końca, ale nie oznacza to końca naszej znajomości, wręcz przeciwnie.

 Wywiad przeprowadziła Olivia Felkowska