Suma naszych dróg – felieton Olivii Felkowskiej

Gdy człowiek postanawia spisać swoje myśli, zwykle jest w stanie nieopisanego szczęścia lub ogromnego smutku. Cóż jednak można czuć w odniesieniu do wydarzeń, których jest się uczestnikiem na wpół świadomym, ponieważ w taki właśnie sposób odebrałam dzień, dla wielu bardzo ważny i radosny, dla mnie przesączony prostym życzeniem szczęścia ludziom, przed którymi wiele wyzwań. Mam w pamięci obrazy z pożegnania naszych maturzystów i wciąż czuję te wszystkie emocje, jakie rozlały się w powietrzu, niczym zapach bzu. Tyle nazwisk- jak lista zwycięzców, bo każdy z nich tego dnia stawał się kimś ważnym. Widziałam, jak bardzo byli dumni i szczęśliwi, że udało im się, że dotrwali do tego momentu, na który czeka każdy uczeń. Myślę jednak, że ukończenie szkoły średniej, będące niewątpliwie świadectwem silnej woli, poświęcenia i trudu, jest też zamykaniem w swoim życiu rozdziału, który należy do tych najlepszych.

W każdej chwili radosnej jest pewna doza niepewności i żalu, na dnie duszy w marazmie i tęsknocie spoczywa myśl zagubiona. Bowiem kiedy wszyscy się rozchodzili, a abiturienci cieszyli się swoim dniem bez myśli o maturze, ja zatonęłam w obserwacji światła słonecznego, tworzącego stożki białych konturów na tle chmur. Pojawiła się wówczas refleksja, że i ja kiedyś będę musiała się pożegnać z tym miejscem, które po części stało się moim skrawkiem ziemi. Myślałam, jak to będzie stąd pewnego dnia odejść i znów zaczynać tak wiele spraw od początku.

W tylu miejscach pozostaje ślad po nas, z czasem zamazuje się obraz twarzy najmilszej oku i barwa głosu zlewa się z szumem wiatru, wiele zdarzeń ulega zupełnemu zanikowi, ale najważniejszy w życiu okres nigdy nie traci na znaczeniu. Liceum jest jak furtka do wymarzonego świata, w którym nareszcie człowiek może stać się tym, kim zawsze chciał być. Jest miejscem zawiązywania przyjaźni na całe życie, nauki niezbędnego, a przede wszystkim- wiary w swoje siły- i może też z tego powodu pożegnanie klas trzecich jest tak silnym bodźcem. Oni mają już ten cały bagaż doświadczeń i emocji spakowany w podróż do dalszego życia, ale co z nami, którzy tu zostali?!

Wyobrażam sobie siebie po drugiej stronie tego wydarzenia, nie będącą obserwatorem, ale czynnym uczestnikiem. Sądzę, że tęskno mi będzie do tych długich korytarzy, gdzie światła nad głową prowadzą do zakrętu, gdzie wymieniamy się codziennie uśmiechami i życzymy sobie powodzenia przed drzwiami sali matematycznej. Nie wyobrażam sobie żyć inaczej niż dziś; nie spieszyć się na spotkanie z przyjaciółmi i nie spacerować wspólnie pod dachem z drzew tuż przed szkołą, nie słyszeć fascynujących opowieści na historii, nie być z ludźmi, z którymi tak się zżyłam, nie wzlatywać ponad marzenia, zapatrzona w okno mojej szkoły, gdzie zawsze widać kawałek błękitu nieba. Boję się, że przyjdzie ten dzień, kiedy znów zbierzemy się wszyscy na sali gimnastycznej, znów będziemy tak eleganccy i uśmiechnięci, o rok młodsi uczniowie będą podekscytowani swoim występem artystycznym, a ja usłyszę w końcu swoje nazwisko, odbiorę świadectwo i przestanę być częścią tej historii. Doskonale zdaję sobie sprawę, z tego, że pożegnania zawsze są trudne, ponieważ człowiek przyzwyczaja się do nawet najbanalniejszych rzeczy, codziennie chodzi tymi samymi drogami i nad nim codziennie to same niebo, nawet najstarszy, krzywy płot w barwie sadzy jest dla niego piękny.

Dla mnie piękna była również scena pożegnania maturzystów i choć towarzyszyły mi mieszane uczucia, jednak dostrzegłam jej sielankowość. Pocieszające jest, że przyglądam się temu z boku, chociaż z łatwością wchodzę również w rolę jednej z tych osób, dla których maj 2015 roku to najważniejszy okres życia. Przez jeden dzień nie myśleć o maturze… Wspomniałam o wyzwaniach, jakie przed człowiekiem stawia los i choć matura nie jest najgorszym z nich, jednak wszyscy czujemy lęk przed nią. Myślę, że powinniśmy doceniać swoje małe sukcesy, by odnosić większe, bowiem każdy z nas ma w sobie pierwiastek wielkości. W zestawieniu z tym, co już osiągnął rodzaj ludzki, egzamin dojrzałości wychodzi dość blado. My-ludzie, wchodzimy na najwyższe szczyty, odkrywamy głębiny oceanów, przemierzamy zlane słońcem pustynie, jak i pustynie lodowe, zawsze głodni sukcesów, zawsze nienasyceni postępem, jaki napędzamy siłą własnego intelektu, zawsze żądni przygód, dążący do perfekcji w swojej dziedzinie. Być może niewielu z nas jest odkrywcami czy podróżnikami, ale każdego dnia robimy rzeczy naprawdę wielkie, o których czasami nikt nawet nie wie. Pokonujemy własne ograniczenia, w zamkniętym pokoju miewamy genialne pomysły, wbrew wszystkiemu dajemy radę. Nie zniechęcają nas porażki, ale motywują do działania, potrafimy robić rzeczy, o których nikt nie marzył, podejmować się niewykonalnego, głośno sprzeciwiać się większości, walczyć o swoje argumenty, wierzyć w siebie, choćby inni wątpili. Matura w obliczu codziennych aktów wielkości nie jest aż tak dużym wyzwaniem i trzeba wierzyć, że się je pokona. Niektórym już się udało, przestąpili próg sali egzaminacyjnej, upojeni wolnością, czując lekkość i triumf, pokonali tego wyimaginowanego wroga.

Mam nadzieję, że tegoroczni maturzyści będą zadowoleni ze swoich wyników i że czasem wspomną te mury, które odbijały echem ich rozmowy, które wraz z nimi przeżywały porażki i sukcesy, które nigdy nie zapomną swoich absolwentów. Punkty nie są jednak rzeczą priorytetową w prawdziwym życiu człowieka spełnionego. Myślę, że nie powinno się próbować niczego pominąć w swoim życiu, ani też powtórzyć, bo kiedy człowiek się spieszy, czas także zdaje się przyspieszać. Żyjąc wolniej, idąc leniwym tempem pośród biegnących, wsłuchując się w samego siebie, oddycha się zupełnie innym powietrzem, dostrzega się więcej odcieni tej samej barwy. I najważniejsze, punkty na egzaminie maturalnym nigdy nie będą oceniać naszej wartości, bo prawdziwa wartość człowieka to ta, którą on sam w sobie dostrzega

Olivia Felkowska

fot. freedigitalphotos.net