„Mamy marzenia do spełnienia”

deKONSTRUKCJA_plakat_480px

„Mamy marzenia do spełnienia”

„Więcej zrozumienia dla naszego pokolenia”

„Nie damy pogrześć indywidualności”

„Precz z maturą”

„Pół roku wakacji bez edukacji”

To tylko niektóre postulaty skandowane przez manifestujących w pochodzie niezadowolonych licealistów. Tak na dziedzińcu teatralnym zaczyna się sztuka, przygotowana przez uczniów LO w Świebodzicach pod opieką pracowników „Teatru Dramatycznego”, w ramach projektu edukacyjnego „Teatralna Dekonstrukcja”.

Jest ona dyskusją z przedstawieniem „Diamenty, to węgiel, który wziął się do roboty” autorstwa P. Demirskiego i M. Strzępki i dalekim echem „Wujaszka Wani”. Młodzi twórcy, idąc za przykładem pierwowzorów, podejmują te same i odwieczne problemy: wykluczenia, odrzucenia, straconych złudzeń i niespełnionych marzeń. Istotną różnicą jest fakt, że „Mamy marzenia do spełnienia” to wypowiedź wchodzących w życie ludzi młodych, którzy właściwie nie maja jeszcze zbyt wiele do stracenia w sensie materialnym, ale ich doświadczenia są już bardzo traumatyczne.

Rodziny, środowiska, z których się wywodzą, przypadki losu nie dają im szans, żeby dorosnąć, realizować siebie i swój plan na życie. Trudny życiowy start może zmienić zapowiedziana przez herolda wizyta ministra oświaty. Stąd postulaty, stąd nadzieje. I gorączkowe przygotowania w „Kawiarni 45 minut”, gdzie wizyta na szczeblu ma się wydarzyć.

Pośpieszne porządki, krzątanina, niecierpliwe oczekiwanie, podekscytowanie. I wplecione w to wynikające z dziejących się zdarzeń- historie młodych ludzi- bardzo smutnej, pogrążonej w depresji, tęskniącej za dzieciństwem i ukochaną babcią dziewczyny, złej kelnerki- skrajnej pesymistki, zakompleksionej i żyjącej w cieniu swej siostry- perfekcjonistki, która również nie jest ani szczęśliwa, ani spełniona; cwaniaczka, który chciałby przejść przez życie, nie męcząc się zbytnio; zbuntowanej punkówy, rozczarowanej tancerki, przejmująco zrezygnowanej ciężarnej nastolatki, znerwicowanej sportsmenki, przerażająco samotnej Barbie, agresywnej i wulgarnej dziewczyny z patologicznej rodziny, która dramatycznie marzy o normalności, a pod maską cynizmu i arogancji skrywa wrażliwość i subtelność. Są też w tej galerii osoby patrzące na świat inaczej- optymistka w rastafariańskich barwach, nawołującą do działania, energiczna i uśmiechnięta pomimo wszystko i kelner- artysta, który w padającym deszczu dostrzega urodę świata i pretekst do włożenia kaloszy w kwiaty. Oni też mają swoje smutne historie, też mieli marzenia, ale nadal starają się nie stracić z oczu słońca, ptaków i radości życia.

Gdy tak czekają na ministra oświaty, który ma spełnić ich postulaty i radykalnie odmienić los, i ćwiczą powitania, nerwowo spoglądają na zegarki, z niecierpliwością wypatrują – pojawia się herold z wiadomością, że oczekiwany gość nie przybędzie, gdyż jest zajęty pisaniem ustaw i inną biurową robotą. Rozczarowanie i gniew oczekujących kulminuje w próbie spalenia posłańca złej nowiny, jednak ten wyjawia im sekret – minister nie istnieje. Analogię do tej sytuacji znajduje punkówa. Przecież to nie pierwszy raz świat dorosłych pozbawia złudzeń. Gdy pięciolatek dowiaduje się, że Mikołaj nie istnieje, przeżywa podobny zawód. Jednak nie jest to powód do samobójstwa. Trzeba żyć dalej, próbować spełniać swoje marzenia, gdyż naiwnością jest wierzyć, że zrobi to za nas stary dziad z siwą brodą, piwnym brzuchem i worem prezentów.

Tak w dużym skrócie i uproszczeniu rysuje się fabuła spektaklu. A przesłanie? No cóż- jedni mówią, że to mroczna pesymistyczna sztuka, gdyż podejmuje problemy młodych ludzi z prowincjonalnych miasteczek- braku perspektyw, poczucia wykluczenia- bez propozycji ich rozwiązania. Inni niepokoją się, ze tak naprawdę postaci ze spektaklu nie mają marzeń, tylko konkretne cele do zrealizowania( czyżbyśmy przestali marzyć, bujając w obłokach?). Jeszcze innych szokuje brutalność przedstawionego świata i dosadny język, którym się o nim opowiada. Wielu widzów zastanawiało się, dlaczego młodzi twórcy i aktorzy dostrzegają przede wszystkim zło i beznadziejność tego świata. Dorośli przecierają oczy ze zdumienia, jak krytycznie dzieci oceniają świat przez nich ukształtowany. Ile jest goryczy, rozczarowania i głębokiego smutku w ich monologach- tak bardzo intymnych, tak drastycznie samodzielnych, tak boleśnie szczerych. W tym kontekście „Life is beautiful” to pobożne życzenie, a może zaklęcie?

Ja, po pięciokrotnym obejrzeniu spektaklu, uśmiecham się do różowych okularów, które aktorzy wkładają w finałowej scenie sztuki, do piosenki „Sweet Dreams”, która ten finał wieńczy, do kaloszy w kwiaty i parasoli, które sama uwielbiam nosić, gdy pada deszcz. A także do tytułu spektaklu, który podpowiada mi, że moi podopieczni mają marzenia i na pewno postarają się je spełnić. Dlatego dla mnie, wbrew wszystkiemu, to spektakl z pozytywnym przesłaniem. I choć ostatnie słowa padające ze sceny, wzięte w cudzysłów przez ton, w jaki zostały wypowiedziane, mogłyby mojej interpretacji przeczyć, upieram się przy swojej wersji, bo mam do tego prawo. A z resztą, jak na dobrą sztukę przystało, musi być w niej jakieś podwójne dno.

A sztuka naprawdę jest dobra. Wymyślona, napisana, opracowana literacko, muzycznie, scenograficznie, choreograficznie, rozpropagowana i brawurowo zagrana przez grupę 14 licealistów z pomocą profesjonalistów z „Teatru Dramatycznego” w Wałbrzychu. Wielkim atutem spektaklu jest jego autentyczność, budowana przez zaangażowanie emocjonalne aktorów. Opowiedziane przez nich historie są wiarygodne i naprawdę wzruszają. Tę prawdziwość przekazu podkreśla też mimika, gest, mowa ciała, ruch. Ścisły związek światła, muzyki z treścią budował wrażenie dramaturgicznej sekwencyjności. Natomiast choreograficzne perseweracje i repetycje wyraźnie wskazywały na schematyzm i rutynowość ludzkich zachowań. Wszystkie te zabiegi podkreślały również zmienność nastroju- od liryzmu, poprzez smutek, rezygnację po gniew, bunt i destrukcję- i scalały historię w bardzo spójny kompozycyjnie przekaz.

Chapeau bas!

Ewa Grochowska